NASZ PRZEMYŚL – GRUDZIEŃ 2020 NUMER 12 / 194

Przemyskie mosty, kładki i wiadukty

 

Przeprawy mostowe w rejonie dzisiejszego mostu im. Orląt Przemyskich.

Pierwsza wzmianka o funkcjonowaniu mostu na Sanie pochodzi z roku 1446 i określa lokalizację przeprawy „pod zamkiem”. Na podstawie XVII wiecznych przekazów ikonograficznych zawartych w dziele Brauna i Hogenberga ok. 1620r. most – pomost zlokalizowany był u wylotu Bramy Wodnej i łączył prowobrzeżną część miasta z Zasaniem, wchodząc w dzisiejszą ulicę Klasztorną. Lokalizację mostu pokazuje plan miasta zamieszczony w Monografii Miasta Przemyśla opracowanej przez Leopolda Hausera i tam też możemy znaleźć jego opis. Jak podaje Jan Malczewski w publikacji „Przemyśl w latach 1772-1914”, budowę przeprawy przez San związanej z powstaniem traktu cesarskiego u wylotu ulicy Mostowej prowadzono w latach 1776-1779 pod kierunkiem i nadzorem Jana Grossa. Po powodzi w 1845r. i zniszczeniu mostu przez dwadzieścia lat funkcjonowała przeprawa łącząca ulicę Jagiellońską z ulicą Klasztorną. Następnie w roku 1865 powstaje u wylotu ulicy Mostowej nowy most drewniany, zastąpiony mostem żelaznym pod koniec XIX wieku. W trakcie działań I i II wojny światowej obiekt ten ulegał zniszczeniom i przechodził odbudowy w latach 1922-23 oraz 1941-42. Po zakończeniu II wojny światowej stalowa konstrukcja mostu została rozebrana, a w latach 1953-55 powstał nowy most w oparciu o istniejące filary i przyczółki.

Most wzniesiony w latach 1776-1779 pod kierunkiem i nadzorem Jana Grossa był budowlą o jezdni dolnej i konstrukcji wieszarowo – rozporowej. Konstrukcja składała się z czterech przęseł o długości 31,6m, wspartych na trzech kamiennych filarach wzniesionych na drewnianych palach oraz dwóch przyczółkach. Most na całej długości pokryty był dachem gontowym, a boki obite były deskami. Koszt budowy przeprawy wyniósł 40 500 guldenów, choć Leopold Hauser podaje kwotę 80000 złr. Jak podaje Mieczysław Orłowicz w Ilustro-wanym Przewodniku po Przemyślu i okolicy przy wieździe na most ustawione były piaskowcowe figury Św. Jana Nepomucena i Matki Bożej. Wygląd mostu pokazany jest na schemacie konstrukcyjnym zamieszczonym w opracowaniu J. Jankowskiego „Mosty w Polsce i mostowcy polscy od czasów najdawniejszych do końca I wojny światowej”. Lokalizacja mostu pokazana jest na planie Schmidta z roku 1800 oraz planie sporządzonym przez inż. Oliwę z roku 1839.

Przeprawa ta funkcjonowała do roku 1845. W wyniku powodzi jaka miała miejsce w dniu 19 lipca 1845 doszło do zniszczenie dwóch przęseł mostu, co spowodowało ich zerwanie a uszkodzenia konstrukcji skutkowały koniecznością rozebrania ocalałych dwóch przęseł. Komunikacja między Zasaniem a Śródmieściem została przywrócona w listopadzie 1845r. kiedy wybudowano prowizoryczny most łączący ulicę Jagiellońską z ulicą Klasztorną. W roku 1865 wzniesiono w miejscu zniszczonej przeprawy u wylotu ulicy Mostowej kolejny most drweniany, który funkcjonował do momentu wybudowania mostu żelaznego. Nowa konstrukcja przeprawy składała się z 9 przęseł ustawionych na drewnianych jarzmach zbudowanych na palach wbitych w dno rzeki i wsparta była na dwóch kamiennych przyczółkach. Po wybudowaniu nowego mostu drewnianego rozbiórce uległ most u wylotu ulicy Klasztornej…

 

tekst Piotr Michalski

zdjęcia archiwalne

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”

 


 

 

 

 

Zmarł poeta Janusz Szuber

Janusz Szuber bardzo cierpiał, kilkadziesiąt lat przeżył na inwalidzkim wózku – ale nie pisał o tym, nie skarżył się ani ludziom ani Bogu: nie był Hiobem. Przeciwnie, był poetą wielkiej kultury i intelektu, mogę śmiało powiedzieć, że był jedynym o p t y m i s t ą wśród znanych mi poetów. To niezwykłe, nie mogłem tego pojąć: czy był to wyjątkowy stan jego ducha, wielkiej mocy ducha, niespotykanej wśród ludzi nieuleczalnie chorych? Nie wiem. Zachowałem go w pamięci jako człowieka dowcipnego, inteligentnego, bez zawiści, życzliwego wobec ludzi. Poznałem go w Warszawie, gdzie studiowaliśmy polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Fascynowaliśmy się wówczas poezją Rainera Rilkego. I nagle na którymś roku Janusz zniknął… Po wielu latach odnalazł mnie w Przemyślu, był już na inwalidzkim wózku. Od tego czasu byliśmy w ciągłym kontakcie – do jego śmierci. Wysyłał mi każdą swoją świeżo wydaną książkę.

Odwiedzałem go w Sanoku. Cztery dni przed tą śmiercią rozmawiałem z nim telefonicznie – był jak zwykle sympatyczny, dowcipny, bez smutku. Wcześniej pięć razy uczestniczył w Przemyskiej Wiośnie Poetyckiej. Jego wiersze łatwo rozpoznać wśród innych poetów, gdyż charakteryzują się oryginalnym, odkrywczym i n t e l e k t u a l i z m e m , wytworną, niemal arystokratyczną językową formą i orfickim tłumaczeniem Ziemi – jakby realizował uniwersalną doktrynę Mallarme’go. Ale żadnej mistyki, żadnej religijności. Brak mi w nich także marzeń o miłości dziewczyny, tęsknoty, wspomnień, lecz nie są to wiersze zimne: często mają smak powideł, szumią w nich drzewa i płyną rzeki, niektóre wciągają nas w otchłanie czasu, w przemijalność, w niepamięć, w rozpad, w marność (vanitas) świata. Cenili Janusza bardzo Miłosz i Herbert. Żegnam Ciebie Januszu, prawdziwy poeto i przyjacielu.

Kraków, 2020r. Józef Kurylak

 

Requiem

Pamięci Janusz Szubera

 

Ty – już umarły Ty który j u ż w i e s z!

Ty i Twój inwalidzki wózek

który był Twoim przyjacielem

żywą istotą duchem i aniołem

śmiejecie się radośni wolni teraz

idący obok siebie łąką Raju

w Księdze miłości wiecznej Boga zapisani

bo Bóg istnieje –

już nie jesteś agnostykiem

teraz wiesz: agnostycyzm jest śmietnikiem

niczym jest ciężki grobowy dźwięk dzwonu

jak numer dźwięk Twojego telefonu

Józef Kurylak

 

redakcja odcinka Maria GIBAŁA

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”

 


Kocia historia z nagrodą

Jak zaczyna wyglądać świat, kiedy nagle słychać tylko …ciszę? Ciszę, która początkowo pozwoliła się porządnie wyspać, jednak już po chwili zaczęła złowrogo dzwonić w uszach. To pytanie stawia kot Fitek, narrator dziennika napisanego przez Małgorzatę Fil, pt. O tempora, o mores! Zapiski z zakamarków kociego łebka, który powstał w czasach zarazy, opisując czas miedzy marcem a majem br.

Wspomniany Fitek to czarno-biały przyjaciel autorki Zapisków i jej przyjaciółki, sołtys Dybawki, Beaty Bartkowiak. Wprowadza czytelnika we wspomnianą ciszę, której wszyscy doświadczyliśmy wiosną poprzez sytuację niecodzienną, o której jeszcze rok temu słyszeliśmy, że dzieje się z dala od nas. Wtedy wydawała się nazbyt egzotyczna, żeby się nią przejmować i rezygnować z dalekosiężnych planów. Ale dopadły i nas, i sytuacja i… cisza. I tylko tak naprawdę od nas zależało, jak je wykorzystamy.

Wspomniany czworonożny przyjaciel pokazuje, że jego panie, pełne energii i pomysłów do działania, zaangażowane w Stowarzyszeniu „Aktywna Dybawka” wykorzystały maksymalnie wszystko, to co przyniósł los. Bardzo szybko przeorganizowały swoje zajęcia w taki sposób, aby skupić się na tym, co było na daną chwilę najpotrzebniejsze, czyli na szyciu maseczek! Rosnące statystyki chorych, przygnębiały i zarazem motywowały do działania i pokonywania trudności. Pokazały też, że w człowieku drzemią różne talenty, które można skutecznie zaaktywizować. W ten sposób i w takich okolicznościach autorka przekonała się, że doskonale radzi sobie z szyciem i obsługą maszyny, a także innych urządzeń. Trudny czas zweryfikował też znajomości, a powszechnie znane poznawanie w biedzie tych prawdziwych przyjaciół nie było już zwykłym banałem, bez pokrycia.

Równocześnie świat zaczął wyglądać inaczej, bo okazało się, że można żyć bez galerii handlowych, bez pełnych koszy zakupów, które po kilku dniach dziwnym trafem się kończyły. A teraz kawałek chleba starczał na dłużej, mimo że nikt go sobie nie odmawiał. Konsumpcjonizm został zastąpiony rozwagą, pęd – spokojem. Nawet powietrze pachniało jakoś inaczej. Jednak mimo epidemii życie toczyło się dalej, nie można było porzucić codziennych obowiązków, przestać o siebie dbać i poddać się rozpaczy…

tekst Agnieszka Bobowska-Hryniewicz

zdjęcia ze zbiorów Stowarzyszenia „Aktywna Dybawka”

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”


Dwóch Stanisławów – wspomnienie – refleksja.

W kwietniu tego roku minęła 5-ta rocznica nagłej, przedwczesnej śmierci Stanisława

– Staszka Czekanowskiego (1946-2015) znanego w Przemyślu od lat 70-tych pracownika i działacza kultury.

Staszek w ostatnich latach przed przejściem na emeryturę pracował jako vice-dyrektor w CKiN na Zamku Kazimierzowskim, był znawcą i wielbicielem dobrego teatru i kina, miłośnikiem muzyki, szczególnie jazzu, sam nieźle grał na fortepianie, a w ostatnich latach życia zgłębiał tajniki gry na saksofonie, marzył o własnym mini-recitalu… Staszek był powszechnie lubiany i szanowany, ponieważ pomimo porywczego charakteru, był człowiekiem o wielkiej wyobraźni i poczuciu humoru, a pod swoją nerwowością skrywał szlachetne serce.

Obok brydża i miłości do zwierząt, chyba największą pasją Staszka były gołębie, których był prawdziwym znawcą i hodowcą, szanowanym w środowisku gołębiarzy – środowisku nie byle jakim, skupiającym ludzi ze wszystkich kręgów zawodowych w całym kraju i na świecie. Niestety wielu swoich pięknych planów Staszek nie zdążył już zrealizować…

A kiedy odszedł, wszyscy zrozumieliśmy, że był to Ktoś wyjątkowy, pełen wewnętrznego Światła, ponieważ pozostał wierny sobie do samego końca.

Jakże mało dziś takich ludzi…

Tak składa się, że również tego roku, właśnie w tych upływających, smutnych dniach listopadowych, gdy piszę te słowa, mija okrągła 10-ta rocznica, kiedy łodzią Charona przepłynął na Tamtą stronę Stanisław Marko (1930-2010) – również powszechnie znany i lubiany w naszym mieście, przede wszystkim jako bohater spektakularnego, samotnego rejsu Sanem i Wisłą w 1998 r. z Przemyśla do Warszawy na tratwie zbudowanej własnoręcznie z plastikowych butelek.

Będąc od wczesnej młodości człowiekiem niepełnosprawnym (w czasie wojny stracił rękę w tragicznym wypadku), Stanisław pozostał niezwykle aktywny przez całe życie. Uprawiał przeróżne sporty, świetnie pływał, doskonale jeździł na motorze (brał udział w różnych niebezpiecznych zawodach, min. pamiętam z dzieciństwa, jak w zamierzchłych latach 60-tych jeździł na motocyklu jako jeden ze śmiałków w tzw. „Beczce Śmierci”, stojącej nad błoniach nad Sanem). Stanisław Marko poprzez całe swoje trudne, ale pełne przygód życie, pokazywał innym, że nigdy nie należy poddawać się, że trzeba walczyć do końca, starając się zachować radość życia i ciekawość świata. Znany był także powszechnie jako szachista-amator, zarażający młodzież swoją wielką pasją. Ponadto – myślę, że wiedzą o tym tylko nieliczni, Stanisław był świetnym fotografikiem – zostawił po sobie masę ciekawych, głównie czarno-białych zdjęć, które wymagają osobnego opracowania. Gdyby Stanisław Marko był młodym człowiekiem w dzisiejszych czasach, być może dołączyłby do wędrownych Harleyowców, albo zostałby jedną z międzynarodowych gwiazd Paraolmpiady w pływaniu lub innej dyscyplinie sportu… Jedno jest pewne – był człowiekiem o niezwykłej pasji życia i dawał innym nadzieję.

W przemijającym teraz listopadzie, miesiącu, kiedy wszyscy wspominamy swoich zmarłych – tych najbliższych, a także tych dalszych – krewnych, przyjaciół, znajomych, pozwolę sobie na krótką, osobistą refleksję…

 

tekst: Bożena Fortuna-Skibińska, listopad 2020 r.

 

P.S.

W dniu, kiedy zakończyłam pisać tekst – 20 listopada dotarła do nas smutna wiadomość, że po długiej i ciężkiej chorobie zmarła Irena Czekanowska-Marko, ukochana żona Stanisława Marko, emerytowana, zasłużona nauczycielka szkół podstawowych w Birczy, Żurawicy, Grochowcach.

Ciocia Irenka odeszła równo 10 lat po swoim mężu Stanisławie, także w listopadzie i tak, jak On w 80-tym roku życia.

Niech odpoczywa w Spokoju Wiecznym. Amen.

„Nie ma przypadków, kiedy patrzy się przez pryzmat Boży” (św.Edyta Stein)

 

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”