NASZ PRZEMYŚL – GRUDZIEŃ 2021 NUMER 12 / 206

Przedświąteczna wenta

Grudzień to czas pełen radości, oczekiwania i przygotowań do zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Mijające dni miesiąca zamykające dany rok kalendarzowy mają charakterystyczną atmosferę dla tego okresu. Zatem czy tak jak obecnie, tak i dawniej udzielał się wszystkim ten gorączkowy czas przygotowań do świąt i wspólnych rodzinnych spotkań, na pewno tak. Należy jednak dodać, że obok codziennych obowiązków poświęcano się także różnorodnej działalności społecznej, za którą stały licznie działające w Przemyślu towarzystwa i organizacje. Wraz z końcem roku nie zawieszały one swojej działalności, a wręcz przeciwnie były aktywne inicjując niejednokrotnie szereg przedsięwzięć. Spójrzmy zatem, jak wyglądało to w Przemyślu na przełomie XIX i XX stulecia na przykładzie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” działającego w tym czasie w naszym mieście.

Przemyscy działacze „Sokoła” nie zapominali o najmłodszych mieszkańcach Przemyśla, dla których organizowano cyklicznie św. Mikołaja. Zabawa rozpoczynała się w godzinach popołudniowych w siedzibie towarzystwa (gmach przy ulicy Dworskiego, obecnie siedziba Centrum Kulturalnego); w 1897 roku, program obejmował: obrazy mgliste latarni magicznej, zabawy towarzyskie dla najmłodszych i to co najważniejsze przybycie z podarkami św. Mikołaja. Za oprawę muzyczną odpowiadał 77. p. p., a każdy dorosły mógł nabyć pakiecik z piernikami w szatni teatralnej. Dorośli będący członkami „Sokoła” spotykali się na tradycyjnym dorocznym Opłatku także w siedzibie towarzystwa o godzinie 12°°. Z upływem czasu spotkania te organizowano w godzinach wieczornych między świętami, a nowym rokiem. Wzywano (…) do licznego wzięcia udziału tak w opłatku jak i w towarzyskim zebraniu. Specjalnie powołany w tym celu komitet pracował nad programem zabaw karnawałowych i wieczorków maskowo-kostiumowych Nie zapominano w tym czasie o najuboższych, przed 24 grudnia organizowano Tanią kuchnię – wentę gospodarczą połączoną z loterią fantową, odpowiedzialną za to była księżna Elżbieta Sapieżyna. Z czasem wencie towarzyszyła muzyka w wykonaniu orkiestry wojskowej, a salę dekorowano drzewkami o nazwie Christbaum. Niebywałym powodzeniem cieszył się rokrocznie organizowany występ orkiestry seminarium nauczycielskiego, tak też było w 1898 roku, młodzież pod kierunkiem nauczyciela muzyki Streita wykonała między innymi następujące utwory: Wroński: Polonez, Wagner: Spokój w górach i dolinach, Tymolski: Do świtu…Mazury. Nie tylko melomani kierowali się do przemyskiego gniazda „Sokoła”, zainteresowani nauką mogli wysłuchać wykładów profesorów Uniwersytetu Lwowskiego, J. Siemiradzkiego Jak powstały góry i B. Dembińskiego Ruchy socyalne w pierwszej połowie XIX wieku; w obu przypadkach organizator podając informację do wiadomości publicznej zastrzegł sobie że: Wstęp dozwolony jest wszystkim prócz młodzieży szkół ludowych.

W grudniu 1901 roku Zarząd „Sokoła” podjął decyzję, która była głośno komentowana w mieście. Na ulicach Przemyśla pojawiły się afisze niemieckiego teatru Ibsenowskiego, na których informowano, iż repertuar wystawiany będzie w sali „Sokoła”. Takiego porozumienia jednak nie było, a władze towarzystwa oficjalnie i stanowczo odmówiły dyrekcji teatru wynajęcia sali. Z końcem 1903 roku siedzibę „Sokoła” licznie odwiedzili przemyślanie w związku z uroczystym wieczorem poświęconym ku czci trzech wieszczów: Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego, wystąpił chór „Sokoła”, recytowano fragmenty Pana Tadeusza. Również na występie orkiestry Filharmonii Lwowskiej pod dyrekcją Ludwika Czelańskiego dopisała rzesza publiczności. 60 muzyków koncertowało dwa dni, zachwycając słuchaczy wykonaniem utworów na najwyższym poziomie. Nie był to jedyny tak głośny koncert w sali „Sokoła”, w 1910 roku wielkich rozmiarów afisze zachęcały do udziału w Koncercie Chopinowskim, który jak zaznaczono miał: (…) uczcić godnie wielkiego ducha Szopena.W grudniu 1914 roku doszło do zorganizowania koncertu, z którego dochód przeznaczony był dla wdów i sierot po poległych w trakcie działań wojennych. W Sokole sala nabita była po brzegi wojskowymi i publicznością – taką informację opinii publicznej podała do wiadomości przemyska prasa. W tym przedświątecznym czasie nie brakowało tematów trudnych, od których przemyski „Sokół” się nie uchylał. Przykładem był wiec zwołany w 1907 roku w siedzibie towarzystwa w sprawie zaostrzenia polityki germanizacyjnej wobec Polaków w zaborze pruskim. W spotkaniu brali udział między innymi: Leonard Tarnawski, inżynier Majerski, Franciszek Doliński, ksiądz Momidłowski. Zebrani na wiecu podjęli uchwałę, potępiającą politykę prowadzoną przez zaborcę, solidaryzowali się w tej ciężkiej sytuacji z rodakami. Ponadto wyrażono uznanie dla reprezentacji polskiej w Wiedniu, za podniesienie głośnego protestu w tej sprawie oraz wezwano społeczeństwo polskie do zerwania wszelkich stosunków z zaborcą pruskim.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przemyski „Sokół” pozostawał nadal aktywny kontynuując swoją działalność. Długie grudniowe wieczory 1923 roku, członkowie „Sokoła” mogli spędzać w nowo otwartej kręgielni. W kolejnych latach organizowano Wielką redutę Sylwestrową,a zawołanie na nią brzmiało: Cały Przemyśl na Redutę Sylwestrową do Sokoła. W roku 1927 i 1928 w siedzibie „Sokoła” miały miejsce dwie znaczące uroczystości, pierwszą była Uroczysta Akademia ku czci generała Bema, w 77. rocznicę jego śmierci; natomiast druga wiązała się z 10. rocznicą oswobodzenia miasta, w czasie której oddano hołd Orlętom Przemyskim. Uroczystość rozpoczął hymn państwowy, a obok programu artystycznego (…) historię bohaterskiego Przemyśla i Jego Orląt w dziejach odrodzonej Polski skreślił w swym entuzjastycznie przyjętym przemówieniu p. prof. Wł. Tutek. W tym grudniowym czasie w murach „Sokoła” nie zabrakło znamienitych gości, profesor Uniwersytetu Lwowskiego Stanisław Grabski wygłosił odczyt na temat: Inteligencja a praca społeczna i ekonomiczna na kresach; natomiast o demokracji jako drodze do dobrobytu mówił ksiądz Józef Panaś.

Ostatni z odczytów grudniowych w siedzibie „Sokoła” odbył się w 1938 roku i wygłosił go przybyły ze Lwowa T. Witwicki, a tematem były polskie kolędy. Niestety w kolejnym roku nie było już dane przemyślanom spotkać się w gmachu towarzystwa i uczestniczyć w przedświątecznych uroczystościach. Nie spotkano się także i po wojnie. Do swojego „gniazda” nie powrócili już jego członkowie, w 1947 roku ówczesne władze państwowe zdelegalizowały Polskie Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”.

tekst Marcin Duma

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”

 


 

TADEUSZ ADAM MAJEWSKI
Mały wzrostem, wielki duchem

 

 

To powiedzenie odnosi się rzecz jasna do Władysława Łokietka.

No cóż, odnoszenie postaci Tadeusza Adama Majewskiego do naszego króla ma jedynie symboliczne znaczenie i chodzi tu o wzrost. W Przemyślu mówiąc Tadeusz Majewski należy zachować ostrożność. W pierwszej chwili kojarzy się zapewne z długoletnim dowódcą 38 pułku piechoty Strzelców Lwowskich Kazimierzem Tadeuszem Majewskim, który najczęściej figurował tylko pod drugim imieniem. „Nasz” Tadeusz Adam Majewski jest jedną z najpiękniejszych postaci w historii polskiej broni pancernej. Uosabia wszystkie współcześnie wymienione w Kodeksie Honorowym Żołnierza Zawodowego Wojska Polskiego cnoty żołnierskie: patriotyzm, męstwo, uczciwość, odpowiedzialność, sprawiedliwość, prawdomówność i solidarność zawodowa. Ten niezwykle skromny człowiek po dzień dzisiejszy nie doczekał się biografii. W głowę zachodzę jak to się mogło stać? Ciągle pozostawał w cieniu innych dowódców. Tylko nieliczni kojarzą, że dowódcą 10 Brygady Pancernej był płk. dypl. Tadeusz Majewski. Pierwsze skojarzenie dotyczy momentalnie Stanisława Maczka. Rozumowanie prawidłowe. Był on pierwszym dowódcą 10 Brygady aż do października 1943 r. kiedy to objął dowództwo całości, a więc 1 Dywizji Pancernej. 10 Brygadę przejął po nim właśnie płk. Tadeusz Adam Majewski. Współtworzył ją z gen. Maczkiem. Z ogromną energią i troską wspierał Maczka we wszystkich jego działaniach. Majewski z Maczkiem stanowili swoisty tandem. Obydwaj posiadali podobne refleksyjne charaktery i zainteresowania. Obydwaj byli kawalerami orderu Virtuti Militari, zdobyli je w walce jeszcze jako młodzi oficerowie. Po latach mogli wspominać swoją młodość z rozrzewnieniem Tyle, że Stanisław Maczek zmarł w wieku 102 lat, a młodszy od niego o siedem lat zmarł w wieku 70 lat. Obydwaj pozostali wierni słowom Józefa Piłsudskiego:

„Honor służby jest jak sztandar,

z którym żołnierz rozstaje się wraz z życiem”

Jeden z epizodów niezwykłego wojskowego żywota Tadeusza Majewskiego chciałbym przywołać z łam „Żołnierza Polskiego” z roku 1931. Autor zaopatrzył tekst inicjałami J.K. Być może chodziło o Jerzego Kuszelewskiego, również oficera 1 pułku czołgów. Opisuje on w sposób sfabularyzowany walki odwrotowe prowadzone na froncie południowo-wschodnim wojny polsko-bolszewickiej 1920 r.. Podczas odwrotu, czołgi były używane w zupełnie niespodziewanych okolicznościach. W ciągłym ruchu, osaczane przez kawalerzystów Konarmii Siemiona Budionnego zdawały najtrudniejszy egzamin jaki sobie można wyobrazić.

„Pamiętam jak mój pluton, którym dowodził ppor. M ( ppor. Tadeusz Majewski), okrutnie morowy dowódca i bardzo przez chłopaków na froncie kochany, po całodziennych walkach z bolszewicka kawalerją pod Mylskiem Nowym w dniu 4 lipca otrzymał bardzo ważne i odpowiedzialne zadanie.”

Zadaniem tym była osłona oddziałów piechoty w rejonie Równego. Niestety piechota się wycofała, a osamotnione czołgi musiały, licząc tylko na siebie wyrwać się z tego piekła. Niezwykła to opowieść o rodzącym się esprit de corps polskiej broni pancernej. Za walki w rejonie Równego, ówczesny podporucznik Tadeusz Adam Majewski otrzymał Order Virtuti Militari.

 

„Położenie stawało się niewesołe. Od szeregu godzin straciliśmy łączność nie tylko z naszymi oddziałami, które – jak się okazało – jeszcze o zachodzie słońca wycofały się na zachód od Równego, ale siedząc i walcząc w czołgach, straciliśmy w nocy łączność wzrokową między sobą. Nie wiedzieliśmy na przykład, że jeszcze na długo przed północą trzy czołgi z naszego plutonu, wyczerpawszy amunicję i materiały pędne, a wymagając poważnych napraw wycofały się do Równego na dworzec kolejowy, w przekonaniu, że tam otrzymają pomoc i uzupełnienie powstałych braków. Jednak gdy czołgi dotarły do Równego, miasto już od kilku godzin było opuszczone przez nasze oddziały.

Tak tedy o północy 4 lipca walczyliśmy w 2 czołgi z nawałą bolszewików, którzy, trzeba to im przyznać, mężnie poczynali sobie z nami: – zbliżali się pod osłoną nocy na kilka kroków, rzucali w czołgi kamieniami, krzycząc, złorzecząc i wołając do nas , byśmy się poddali. Strzelaliśmy na oślep do nich, gdyż z powodu ciemności na dwa kroki prawie nie było nic widać, tembardziej, że i niebo było pochmurne.

Walczyliśmy więc po omacku, niczem w ciuciubabkę , od czasu do czasu przesuwając się w terenie, by nie tworzyć stałego celu dla bolszewickich dział, których obawialiśmy się najwięcej.

Każde najmniejsze poruszenie naszych czołgów wywoływało przeraźliwy skrzyp dawno już niesmarowanych rolek i gąsienic. Słysząc ten skrzyp, bolszewicy wołali:

Ej Lachy, nie piszczytie, a zdawajtieś!

Tymczasem my, zamknięci w czołgach, rozumiejąc nasze coraz to bardziej beznadziejne położenie – z wzrastającą niecierpliwością oczekiwaliśmy dalszych rozkazów, przybycia piechoty czy czegoś w tym rodzaju, nie wiedząc o tem, że nasi już od wielu godzin opuścili Równe i że jesteśmy sami na głębokich tyłach czerwonej armji.

Czołg, w którym siedziałem z porucznikiem, tak samo zresztą jak i inne, był rzetelnie spracowany. Lada chwila mogła pęknąć gąsienica, wyskoczyć rolka, zaciąć się karburator, zaoliwić się świeca, zaciąć się działko – a co wtedy? W zbiornikach mieliśmy już resztki benzyny, w szafkach amunicyjnych niewiele już było granatów. Jednem słowem położenie było marne, po prostu fatalne.

Przez obserwacyjne szpary widzieliśmy błyski idące z działka – jak się, później wyjaśniło – plut. Kulisia, który wraz z kierowcą Antkiem Luchtem znajdowali się w swoim czołgu o jakieś 300 metrów od nas.

Naraz zacina się nasze działko. Ani strzelający z niego porucznik ani ja nie możemy usunąć zacięcia. Decydujemy się wobec tego ruszyć ku sąsiedniemu czołgowi, by pod jego osłoną wysiąść na chwilę i z zewnątrz wypchnąć łuskę. Lecz oto nowa straszna niespodzianka. Po włączeniu biegu przegrzany silnik przestaje pracować. Może pracować tylko jałowym biegu. Jak tylko bieg włączę – i usiłuję ruszyć – staje!

Sytuacja naprawdę groźna! Umilkło działko i czołg przestał się ruszać. Stoimy tak na polu porośniętym wysokim żytem. Noc. Dookoła pochowani w zbożu siedzą bolszewicy i wciąż strzelają z karabinów do nas. Sąsiedni czołg znajduje się paręset metrów od nas.

Bolszewicy zmiarkowali widocznie po pewnym czasie, że nasz czołg „umarł”, bo ani się nie rusza, ani strzela. Podchodzić więc zaczęli, zrazu pojedynczo, a potem gromadnie. Część ich zaczęła się gramolić na czołg i bić kolbami w pancerz.

Łają nas, dowcipkując, zapraszają, byśmy wyszli z czołga na świeży „luft”.

Isz ty żelaznyj czort!

Wy tam Polaki – wylezaj i zdawajtieś, nieczewo durakow bolsze waljat!

Ubity – czto li?

A my siedzimy cicho, całą nadzieję pokładając w mocnych ryglach drzwiczek, wytrzymałym pancerzu czołga – i w tem, że może wnet pokaże się nasza piechota i zrobi z bolszewikami porządek. W pewnej chwili porucznik cichutko odsunął klapę, która przykrywała w wieży otwór pistoletowy, wetknął w niego wylot swego „hiszpana” i wypuścił w bolszewików, co jak muchy obsiedli kadłub naszego „Maja”, cały magazynek pocisków.

Powstał wrzask i wycie. Bolszewicy na łeb na szyję zeskakiwali z maszyny i uciekali precz, by za chwilę z ukrycia i z bardziej przyzwoitej odległości z tem większą zajadłością strzelać do czołga , lżyć nas i grozić:

– Tierepicza nie budiet wam proklatyje Polaki, poszczady!

Było już chyba dobrze po północy i zbliżał się świt, który mógł nam przynieść jedynie zgubę.

-Masz może Chojnowski, nóż? –pyta mnie szeptem porucznik, wciśnięty między szafki amunicyjne i bidony, prawie całkowicie wypełniające wnętrze wieży.

-Mam- odpowiadam i bez słowa podaję fasowany nóż, poszczerbiony i z odłamanym końcem.

Po chwili słyszę, jak porucznik coś kraje u swych nóg. Natężam uwagę i zaczynam rozumieć, że kraje cholewy nowych butów, które niedawno z domu na front mu przysłano. Niedługo potem porucznik zdejmuje z nóg buty i kraje na drobne kawałki nie tylko cholewy, ale i przyszwy. Potem słyszę jak zdejmuje „skórkę” i także ja kraje.

Dlaczego to robi? – myślę i cicho pytam, co to ma znaczyć.

Do niewoli żywcem nie pójdę. Z trupa niewiele mieć będą korzyści, a nie chcę im nic poza tem zostawić. Mam jeszcze „hiszpana” i kilka do niego nabojów. Te dla mnie wystarczą – dodał i znowu począł coś krajać, szarpać i niszczyć. Darł jakieś papiery – może pieniądze i dokumenty, może listy i fotografie ….

Wnet zmiarkowałem co się święci. Nie widzi już ratunku, a do niewoli żywcem się nie odda.

Żałość wielka mnie opanowała, kurcz ścisnął za gardło, na piersi jakiś ciężar się zwalił i dławił. Myślę: Jak koniec – to koniec. – Jak razem – to razem. Więc cicho szeptem, a dobrze tę chwilę pamiętam, mówię do porucznika:

Ja panie poruczniku, do niewoli nie chcę iść także. Mam karabinek, ale tu ciasno, w czołgu do siebie z niego nieporęcznie …Proszę przedtem …. do mnie o, tu – i pokazuję ręką miejsce, gdzie z tyłu głowa opiera się na karku.

Po chwili w ciemnem, ciasnem wnętrzu czołga objęliśmy się i ucałowali serdecznie.

 

Gdy tak żegnaliśmy się z życiem, słyszymy nagle przeciągłe skrzypienie rolek i warkot silnika zbliżającego się czołga. Odgłosy te jakby poderwały nas. Natychmiast przypadliśmy do szpar obserwacyjnych, ale niestety nie mogliśmy nic wypatrzeć w ciemności. Z dźwięków, które chciwie łowiliśmy, mogliśmy wnioskować, że to prawdopodobnie czołg Kulisia zbliża się ku nam, że ruszył się w naszą stronę.

Zaświtała w nas nadzieja. Coraz wyraźniej słyszymy, jak w naszą stronę poomacku pełźnie, od czasu do czasu oddając strzał. Czujemy, że rosną nam jakby skrzydła. Wierzymy już, że nie zginiemy zaraz marnie …

Ale oto czołg w odległości jakichś 100 metrów od nas staje . Nie widzimy go, ale wiemy że stanął blisko. Nie rozumiemy, dlaczego to uczynił. Z pewnością nas nie widzi i nie wie, gdzie jesteśmy.

Nadomiar złego bolszewicy, zaniepokojeni ruchem czołga, zaczynają strzelać na oślep. Strzały z naszego „hiszpana” zagłusza wzmagająca się strzelanina. – Co robić, jak dać znać plut. Kulisiowi, żeby do nas jechał z pomocą?

Jest jeszcze wyjście – mówi całkiem głośno porucznik.

Masz bracie swój karabinek, zostaniesz więc w czołgu sam. Ja chyłkiem wyskoczę i może uda mi się dobiec do Kulisia.

Wtedy przyjedziemy. „Maja” doczepimy łańcuchami i jakoś tam już dalej będzie. Jest ciemno, bolszewicy może nie zauważą, a ja tych 100 kroków szybko przebiegnę. Jak mnie ustrzelą po drodze, zobaczymy się na tamtym świecie.

-To mówiąc, porucznik z gotowym do strzału „Hiszpanem” wysunął się przez wąskie przednie drzwiczki i popędził przez żyto w stronę gdzie stał czołg plut. Kulisia. Ale bolszewicy widocznie czuwali. -Nie zdążył przebiec połowy drogi, jak zaczęli do niego strzelać – na oślep, chaotycznie.

Siedziałem sam w czołgu. Serce mi łomotało, w głowie biła się jedna jedyna niespokojna myśl: „Dobiegnie, czy nie dobiegnie?”

Tymczasem porucznik biegł, nie zważając na rój padających wokół niego, niby ziarna garścią rzucone, pocisków. Biegł ile miał sił, – a miał ich już niewiele. Był przecież poprzedniego dnia pod Mylskiem Starym ranny odłamkiem artyleryjskiego pocisku w okolicę łopatki. Rana ta, aczkolwiek niegroźna, doskwierała mu i w znacznym stopniu krępowała ruchy.

Już – już dobiegł do celu, już był przy czołgu i wołał Kulisia, gdy jedna z kul trafiła go w pośladek, wyorywując krwawą bruzdę w żywym jego ciele. Ale ranny zdołał dopaść do czołga i ostatkiem sił wsunął się do jego wnętrza.

Po krótkiej chwili usłyszałem jak zawarczał silnik. Zaskrzypiały rolki i gąsienice, i czołg zaczął pełznąć w moja stronę. Chwile te wydawały mi się długimi godzinami. Przylgnąłem całą siła do pancerza, przycisnąłem głowę do poduszek i niecierpliwie wpatrywałem się pożądliwie, łowiąc uchem każdy szmer, idący od wolno zbliżającego się czołga. Ale było ciemno, dopiero więc, gdy całkiem się zbliżył, rozpoznałem na tle mroków nocy jego czarną sylwetę, jego kochane kształty. Wiedziałem już teraz, że to zbliża się samo zbawienie, więc oszalały z radości wołam:

-Tu! Tu! Czy pan porucznik dobiegł szczęśliwie?! Serwus panie plutonowy, serwus Lucht!

-Wszystko w porządeczku! –zawołał w odpowiedzi porucznik.” […]

tekst Lucjan FAC

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”

 


 

ARTYŚCI PEDAGODZY W GALERII ZAMEK

Na przełom tego roku zaplanowano w Galerii Zamek wystawę artystów pedagogów z jarosławskiego Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych. Okres świąteczno-noworoczny jest szczególny dla nas wszystkich. Jest to też czas pracy na najwyższych obrotach dla instytucji kultury. Chcemy dać Państwu dawkę kultury na najwyższym poziomie. Dlatego zaprosiliśmy do zorganizowania swojej prezentacji grupę artystów, którzy stale muszą być na bieżąco z trendami sztuki i starają się zachować jak najwyższy poziom w swoich działaniach plastycznych. Muszą, powinni, a raczej bardzo chcą, bardzo o to dbają, by być wzorem dla swoich uczniów, by stale się rozwijać i ulepszać. Oprócz zewnętrznych oczekiwań środowiska, najważniejszym elementem pracy artystycznej pedagoga, jest osobista satysfakcja, potrzeba ciągłego rozwoju artystycznego i dbałość o harmonijne pogodzenie różnych wyzwań. Wystawa w Galerii Zamek jest, siłą rzeczy, bardzo różnorodna, tak jak różni są jej autorzy reprezentujący różne dyscypliny artystyczne. Mamy tu zarówno malarstwo, grafikę, rzeźbę jak i techniki własne oraz realizacje z zakresu projektowania stroju.

Warto tu przypomnieć, że Liceum Sztuk Plastycznych to placówka z wielką, ponad siedemdziesięcioletnią, tradycją. Jest to szkoła, w której nie tylko młodzież odbiera wiedzę i wychowanie, na ile jest to możliwe. Największym wyzwaniem tego typu miejsca, jest stworzenie, jak najbardziej optymalnych warunków dla rozwoju wrażliwych, twórczych osobowości. Dlatego trudno tu przecenić rolę nauczycieli przedmiotów artystycznych. Obecnie jarosławskie PLSP kształci młodzież w zakresie technik rzeźbiarskich, realizacji multimedialnych, technik druku artystycznego, projektowania graficznego, aranżacji wnętrz i projektowania ubioru.

Wspólne wystawy artystów pedagogów to już wieloletnia tradycja Liceum, dlatego bardzo się cieszymy, że przemyska Galeria Zamek, może się w nią wpisać. Chciałabym podziękować Panu Dyrektorowi Jackowi Traczowi za przyjęcia zaproszenia oraz Pani Annie Kałamarz-Kucz za organizację “całego tego zamieszania”.

W wystawie uczestniczą artyści pedagodzy Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych: Damian Waliczek, Mirosław Kowalczuk, Monika Kotowicz, Anna Kałamarz-Kucz, Henryk Cebula, Anita Żmurko-Sieradzka, Teresa Ulma, Tomasz Potuczko, Sylwia Szczębara, Adrian Wolańczyk.

e.c.

 

tekst ELŻBIETA CIESZYŃSKA

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”

 


 

Kolędowania nadchodzi czas

 

Spośród różnych uroczystości roku obrzędowego Święta Bożego Narodzenia mają najbardziej rozbudowaną symbolikę i zwyczaje, widoczne szczególnie podczas wieczoru wigilijnego. Polską Wigilię cechuje pełne emocji oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę i wyjątkowa uroczystość rodzinna z opłatkiem i niecodziennymi potrawami. Współcześnie Wigilia i Święta Bożego Narodzenia związane są z rodziną i domem, a w dawnych czasach cała wspólnota sąsiedzka i lokalna doświadczała odmienności tego świątecznego czasu, ponieważ pojawiali się przebierańcy – kolędnicy.

Kolędowanie to obrzęd ludowy praktykowany głównie w kulturach rolniczych, polegający na tym, że grupy przebranych osób odwiedzały poszczególne gospodarstwa z życzeniami pomyślności i dobrych urodzajów. Kolędnicy śpiewali pieśni bożonarodzeniowe, a czasem odgrywali zabawne scenki, czy przedstawienia. Na koniec odwiedzin, grzecznie prosili o datek. Dostawali kawałek kiełbasy lub słoniny, bułeczki, ciastka, orzechy i jabłka, a czasami drobne monety. Chodzenie po kolędzie połączyło w kulturze ludowej dwie funkcje:

  • kultową, głoszącą nowinę o narodzinach Jezusa i nadejściu nowego, lepszego świata,
  • społeczną, polegającą na nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich, zwłaszcza kontaktów między kawalerami i pannami, często z intencją matrymonialną.

Na ziemi przemyskiej tradycją było chodzenie po kolędzie już od wigilijnego ranka. Tych wigilijnych kolędników nazywano „podłaźnikami”. W gwarze „podłazić” znaczy „przynieść komuś szczęście”. Byli to przeważnie chłopcy, rzadziej mężczyźni, którzy za życzenia radosnego świętowania dostawali drobne pieniądze, jabłka i ciasto. Kolędowanie różnych grup przebierańców zaczynało się w Boże Narodzenie wieczorem lub w Szczepana, a kończyło przed Matką Boską Gromniczną. W literaturze etnograficznej wyróżnia się kilka rodzajów kolędowania: kolędowanie z szopką – rodzaj teatrzyku kukiełkowego; kolędowanie z turoniem (turem) dziwacznym stworzeniem z klapiącą paszczą; kolędowanie z Herodem – przedstawienie kolędnicze toczące się wokół postaci Heroda czy kolędowanie z umocowaną na kiju gwiazdą. Galeria postaci kolędniczych i przebrań była bogata – dziad, Żyd, Cygan, śmierć, diabeł, żołnierze to tylko niektóre z nich. Fantazja ludowa stworzyła bardzo różne i dziwaczne przebrania i maski kolędnicze.

Popularnym przedstawieniem kolędniczym był wątek Heroda. Kolędowanie herodowe miało wiele odmian i wiele postaci. Herodowi towarzyszyła małżonka Herodiada, świta dworska, dziad-pielgrzym, Żyd i inne osoby. Prezentowano scenę, gdy Herod obawiając się o swój tron, wydaje wyrok wymordowania wszystkie nowonarodzone dzieci, a później ponosi karę, jest zabrany przez Diabła i Śmierć. Toczą się żartobliwe dialogi, a wątek dramatyczny ma charakter moralitetu – ukazuje walkę dobra ze złem. Inne popularne przedstawienia kolędnicze wykorzystywały zwierzęta. Gdy kolędnicy oprowadzali po wsi jakieś dziwaczne zwierzę, to najczęściej dziad lub Żyd wprowadzał zwierzę do izby i zaczynały się harce. Tam turoń, koń, koza niedźwiedź i inne maszkary tańczyły, skakały, goniły, straszył dzieci i młode panny. Zwłaszcza dziewczęta były obiektami zaczepek i żartów. W pewnym momencie wyczerpany swawoleniem stwór padał na ziemię i udawał martwego. Po otrzymaniu datków, takich jak jajka, kiełbasa, chleb lub pieniądze „zmartwychwstawał”. Bardzo często cudowne ożywienie następowało także pod wpływem wypitej gorzałki. Oprowadzane po kolędzie zwierzęta symbolizowały odradzanie się życia.

Zgodnie z tradycją, wszystkich przebierańców należało do domu wpuścić, a za ich występ podziękować datkami. Istotą chodzenia po kolędzie były życzenia dla gospodarzy, żeby im się darzyło w domu, polu i zagrodzie. Kolędnicze życzenia miały zapewnić dobrobyt w następnym roku, obfite plony i płodność zwierząt. Mieszkańcy wsi niecierpliwie oczekiwali przybycia kolędników, ponieważ ich przyjście zapowiadało urodzaj i powodzenie. Ich życzenia traktowano poważnie, co podkreślaj Anna Zadrożyńska i Krzysztof Braun: „(…) życzenia i złośliwości brano sobie do serca. Jakby ich moc mogła zmienić życie ludzkie, jakby owi przebierańcy byli czyimiś posłańcami. Może zaświatów? Życzenia bowiem to słowa niezwyczajne. One, jak wierzono, moc mają wielką. Są darami, a dar – także dziś jest podstawą ludzkich więzi”. Kolędnicy śpiewali też złośliwe piosenki, gdy gospodarz nie chciał ich wpuścić do izby lub datek nie był hojny.

Kolędowanie były rozrywką, ale jednocześnie sprzyjało powstawaniu więzi między ludźmi. Ci znani z sąsiedztwa ludzie podczas kolędowania stawali się przybyszami jakby z innego świata. Chodzenie po kolędzie było nie tylko sposobem wypełnienia zimowego czasu, ale także miało symboliczne znaczenie. Każdy przybysz dziwnie przebrany nie tylko zwiastował nowinę o narodzeniu Jezusa, ale także rychłe nadejście nowego życia – wiosny. Współcześnie kolędowanie bardzo się zmieniło, w niektórych miejscowościach jeszcze dzieci chodzą od domu do domu i śpiewają kolędy za co otrzymują drobne datki.

tekst dr Małgorzata Dziura

Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej w Przemyślu

 

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”

 


 

Ta błyskawica i ta gołębica…

Rok 2021 obfituje w rocznice. Wspominamy trzech wielkich poetów w dwusetną rocznicę urodzin Cypriana Kamila Norwida, setną Tadeusza Różewicza i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Trzy wielkie postaci, indywidualności poetyckie, czas który ukształtował ich charakter miał wpływ na twórczość.

Norwid, twórca romantyczny, poeta, prozaik, dramatopisarz, rzeźbiarz, malarz i rysownik. Urodził się 24 września 1821 roku w miejscowości Laskowo-Głuchy. Młodość spędził w Warszawie, studiował malarstwo. W 1842 wyjechał do Niemiec, a następnie do Włoch, gdzie kontynuował studia plastyczne. W 1846 w Berlinie został aresztowany i uwięziony z powodów politycznych. Z Berlina wyjechał do Brukseli, gdzie dobrowolnie przyjął status emigranta. W Rzymie, dokąd się udał następnie, utrzymywał przyjacielskie stosunki z Zygmuntem Krasińskim i ze zgromadzeniem Księży Zmartwychwstańców. W 1849 przybył do Paryża, gdzie utrzymywał kontakty z wybitnymi przedstawicielami polskiej i międzynarodowej emigracji Fryderykiem Chopinem, Adamem Mickiewiczem, Juliuszem Słowackim. Zawód miłosny i brak środków do życia spowodowały, że szukał szczęścia w Nowym Jorku. Próbował – mało skutecznie – utrzymywać się z rzeźby i rysunku. W 1854 powrócił do Paryża na stałe. W środowisku artystycznym znany był głównie jako deklamator, rysownik i rytownik (w 1868 został przyjęty do Société des Artistes). Ciągłe kłopoty finansowe i pogłębiająca się głuchota spowodowały, że w 1877 zamieszkał w Zakładzie św. Kazimierza, przytułku dla ubogich polskich weteranów i sierot, gdzie spędził resztę życia. Zmarł 23 maja 1883, pochowany został na cmentarzu w Ivry, niedaleko Zakładu, w 1888 zwłoki zostały przeniesione na polski cmentarz w Mortmorency i pogrzebane w zbiorowej mogile, następnie – po wygaśnięciu piętnastoletniej koncesji – do zbiorowego grobu domowników Hotelu Lambert. Dopiero w 2001 roku odbył się symboliczny pochówek Norwida na Wawelu w Krypcie Wieszczów. Norwid był dziwakiem i samotnikiem, kontakty z otoczeniem utrudniały mu dodatkowo postępujące kłopoty ze słuchem. Najbardziej aktywną formą jego kontaktów towarzyskich były listy. Jedyny za jego życia wybór pt. „Poezje” wydany w Lipsku w 1863 nie miał większego odzewu. Norwid był wybitnym poetą, twórcą liryki i poematów, nowelistą i dramaturgiem. Jego poezja jest trudna, intelektualna, aforystyczna, pozbawiona opisowości i melodyjności typowej poezji romantycznej. Operuje skrótem, szczegółem, wielopiętrową metaforą, stosuje zróżnicowaną nieregularną wersyfikację dla podkreślenia puenty. Do najważniejszych poematów Norwida należą „Promethidion”, „Quidam” i „Rzecz o wolności słowa”. W latach 1865-66 stworzył Norwid cykl swoich najpiękniejszych wierszy „Vade-mecum” zawierający m.in. takie arcydzieła, jak „Bema pamięci żałobny rapsod” i „Fortepian Chopina”. Norwid był również mistrzem XIX-wiecznej nowelistyki. Jego liczne utwory cechuje zwartość, precyzja języka, umiejętność zbudowania uogólnienia przez szczegół, epizod, przedmiot. Arcydziełem prozy poetyckiej są „Czarne kwiaty” i „Białe kwiaty”. Do najwybitniejszych nowel Norwida należy „Ad leones” – opowieść o rzeźbiarzu. Norwid jest autorem wielu dramatów, które cechuje finezja dialogu, bogactwo postaci, trafność rekwizytu. Łączy w nich konwencję realistyczną z alegorią, tragedią i groteską. Do najbardziej znanych należą: „Za kulisami”, „Kleopatra i Cezar”. Niezauważony za życia, nieobecny w kulturze polskiej w XIX wieku, Norwid został odkryty na początku wieku XX, w tzw. Młodej Polsce. Przyczynił się do tego wybitnie Zenon Przesmycki (pseud. Miriam), poeta, publicysta, tłumacz i wydawca. Ocalił rękopisy Norwida i systematycznie zamieszczał jego utwory na łamach redagowanej przez siebie „Chimery” (1901-1907). Przygotował też do publikacji wydania zbiorowe: „Pisma zebrane”, „Wszystkie pisma”, „Pisma polityczne i filozoficzne”. Jego działalność podjęli Stanisław Pigoń i Wacław Borowy, a po II wojnie – Juliusz Wiktor Gomulicki. Młoda Polska odkryła w Norwidzie to, co było bliskie jej własnemu światopoglądowi: przede wszystkim los tragicznego poety. Poeci dwudziestolecia międzywojennego i współcześni doceniają wirtuozerię wiersza, zwięzłość i trafność języka. Poezja Norwida wywarła wpływ na twórców tak wybitnych, jak m.in. Julian Przyboś, Miłosz i Mieczysław Jastrun. Miłosz podkreślał również, że Norwid jest twórcą nowoczesnego pojęcia artysty: nie czystego ducha, lecz rzemieślnika, którego trud powinien być godnie wynagradzany.

By wspomnieć twórczość poety i uczcić rocznicę Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury przy wsparciu OO Karmelitów Bosych i współudziale Urzędu Miejskiego w Przemyślu zorganizowało w podziemiach Klasztoru Karmelitów Zaduszki Norwidowskie TEATRUM SACRUM – QUO VADIS (12 listopada 2021r.). Udział wzięli: Maria Gibała, Janusz Łukasiewicz, Mateusz Pieniążek, Mieczysław Szabaga, Tadeusz Tłuścik, Antoni Trojanowski. Muzyczne tło zapewnił klimatycznym brzmieniem gitary Jakub Chachura, wyboru tekstów dokonał Mateusz Pieniążek. Zaduszkom posłużyły jako tło i uzupełnienie podniosłego klimatu niezwykłe Ikony cienie – Małgorzaty Dawidiuk.

 

Cyprian Kamil Norwid

JĘZYK-OJCZYSTY

„Gromem bądźmy pierw – niżli grzmotem;

Oto tętnią i rżą konie stepowe;

Górą czyny!… a słowa? a myśli?… potem!…

Wróg pokalał już i Ojców mowę -”

Energumen tak krzyczał do Lirnika

I uderzał w tarcz, aż się wygięła;

Lirnik na to . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

. . . . . . . . . . „Nie miecz, nie tarcz bronią Języka,

Lecz – arcydzieła!”

 

STYL NIJAKI

Szkoła-stylu kłóciła się z szkołą-natchnienia,

Zarzucając jej dziką niepoprawność. — Ale!…

Potomni nie są tylko grobami z kamienia,

Ciosanymi cierpliwym dłutem doskonale:

Są oni piérw współcześni, których przeznaczenia

Od do-raźnego w chwili że zależą słowa —

Przestawa być wymowną spóźniona Wymowa!

 

WIELKIE SŁOWA

1 Czy téż o jedną rzecz zapytaliście,

O jedną tylko, jakkolwiek nienowa!

To jest: gdzie papier przepada jak liście,

Pozostawując same wielkie słowa

2 Gdzie? tych słów wielkich jest wspólna kraina,

Jedna dla ludzi wszystkich i taż sama;

Która nie kończy się, lecz wciąż zaczyna –

Dla nas Ojczyzna dziś, jak dla Adama!

3 Sfera słów-wielkich, jakich nieraz parę

Przez zgasły wieków przelata dziesiątek

I wpierw uderza Cię, niż dajesz wiarę,

Godząc, jak strzały ordzewionej szczątek –

4 Któś je lat temu wypowiedział tysiąc,

Lecz one dzisiaj grzmią – – i Ty za stosem

Ksiąg drukowanych, gotów byłbyś przysiądz,

Że bliższe ciebie są myślą i głosem!

5 Czy wy spytaliście tylko o tyle –

Tylko o jedną tę ksiąg tajemnicę –

Z trupimi głowy na skrzydłach – motyle,

Którymi w ruiny stawię żółtą świécę…

6 Czy zapytaliście, czemu Cicero?

Paweł? lub Sokrat? – tych słów rzekłszy parę –

Żyją… do dzisiaj Cię za piersi bierą,

A ty, choćbyś im nierad, dawasz wiarę.

7 Księgi zaś Twoje, mimo złote wargi

Kart z pargaminu, i Twoje dzienniczki

Z elektrycznymi okrzyki lub skargi

Gasną, jak ckliwe o południu świéczki.

8 I wrzeszczysz: „dzisiaj!” – ty, gdy twa korona

Dzisiaj jest w rękach, co z dawna umarły;

Jak gałąź włosy wziąwszy Absalona,

Skrzypiąca jemu i hufcowi: „karły!” –

 

NA ZGON POEZJI
(ELEGIA)

 

Ona umarła!… są-ż smutniejsze zgony?

I jak pogrzebać tę śliczną osobę?

Umarła ona na ciężką chorobę,

Która się zowie: pieniądz i bruliony.

Pamiętasz dobrze oną straszną dobę,

Gdy przed jej łożem stałem zamyślony,

Łzę mając wielką w oku, co szukało,

Czy to, co gaśnie, jest duch albo ciało?

 

Ona zaś (mówię: Poezja), swe ramię

Blade ku oknu niosąc, znak mi dała,

Bym światło przyćmił, bo uśmiechy kłamie,

Jakby jej w oczy wiosna urągała.

Nie wiem, czy ranę dostrzegłem, czy znamię,

Pod lewej piersi cieniem, gdy zadrżała?…

O, byłem smętny, jak odtąd nie bywam,

Gdy mam już cmentarz i na nim kwiat zrywam.

 

Umarła ona (Poezja), ta wielka

Niepojednanych dwóch sfer pośrednica,

Ocean chuci i rosy kropelka,

Ta monarchini i ta wyrobnica –

Zarazem wielce wyłączna i wszelka,

Ta błyskawica i ta gołębica…

Gdy ci, co grzebać mają za rzemiosło,

Idą już piaskiem zasypywać wzniosłą!

 

Odtąd w przestronnym milczenia kościele,

Po brukowaniu się przechodząc płaskiem,

Nie jej ja depcę grób… lecz po tych dziele

Stąpam, co cmentarz wyrównali piaskiem.

Aż się zamyślą myśli niszczyciele,

I grom zawołam, by uderzał z trzaskiem,

Wiedząc, iż ogień dla bez ognia ludzi,

Choćby w krzemieniach spał, w niebie się zbudzi

 

LIRYKA I DRUK

 

1

Ty powiadasz: „Śpiewam miłosny rym…”

Myślisz? że mnie oszukasz:

Nie czuję strun, drżących pod palcem twym –

Jestes poezji drukarz!

 

2

Liry – nie zwij rzeczą w pieśni wtórą,

Do przygrawek!… nie – ona

Dlań jako żywemu orłu pióro:

Aż z krwią, nierozłączona!

 

3

Treść – wypowiesz bez liry udziału,

Lecz dać duchowi ducha,

Myśli myśl – to tylko ciało ciału.

Cóż z tego? – martwość głucha!…

 

4

Handlarz także odda grosz zwierzony,

Lecz nie odda wesela –

Nie uściśnie ręki zawściągnionéj;

Maszże w nim przyjaciela?

 

5

O! żar słowa, i treści rozsądek,

I niech sumienia berło

W muzykalny łączą się porządek

Słowem każdym, jak perłą!

 

6

Poznam wtedy, przez drżące powietrze

Pod gestem ręki próżnéj,

Że od widzialnych strun – struny letsze

Są – i lir rodzaj różny…

 

MÓJ PSALM

Maryj rozlicznych (a tych nigdy dosyć!),

Jasnych Magdalen z bujnymi włosami,

Roztropnych Zofij – i genialnych Teres,

I dnie, i noce nie ustawam prosić,

Żeby raz skończył świat z interesami!…

 

*

Ta jest modlitwa ma – i ten interes,

Żeby raz ludzkość weszła do okresu,

Który jej z dawna należy się logicznie,

Gdzie już żadnego nie ma interesu

I gdzie już nic nie robi się praktycznie.

 

*

I o to święte proszę, które noszą

Grzebień z promieni, i łzę mają w oku,

I z Weroniką od łkań się zanoszą

Na purpurowym obłoku – –

 

tekst Maria GIBAŁA

CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”