Dlaczego „Nasz Przemyśl”? A może czemu Przemyśl?
Prasa prowincjonalna w XIX w. miała dwa główne cele – informacyjny i promujący tzw. misję cywilizacyjną, a więc potrzebę harmonijnych zmian w miejscowych środowiskach. Wynikało to z idei włączania coraz szerszych grup mieszkańców w aktywne tworzenie wspólnoty odpowiedzialnych ludzi za to, co działo się wokół nich, a zarazem pokazywanie im, że pozytywne zmiany są możliwe. Trochę zazdroszczę tym pokoleniom wiary w teraźniejszość i przyszłość, która przebija ze szpalt ówczesnych gazet. Może dlatego to wciąż tak interesująca lektura. Czy jednak w XXI w., kiedy internet staje się dla większości podstawowym i często głównym źródłem informacji, istnieje wciąż potrzeba wydawania tradycyjnych czasopism? Po co się angażować ich tworzenie, kiedy główny nurt znajduje się gdzie indziej? To pytania, które od co najmniej dwudziestu lat zadają sobie wydawcy, piszący i czytelnicy na całym świecie.
Druk czy internet? Właściwy dylemat?
Polska ma piękne tradycje dziennikarskie, a jednym z wielu osiągnięć III RP jest rozwój prasy lokalnej. Coraz częściej, oprócz informowania o bieżącej działalności, stanowi ona forum wymiany myśli poprzez publikowanie tekstów problemowych, ważnych dla miejscowych odbiorców i pokazujących pozytywne lub negatywne postawy społeczne. Tekst taki „żyje dłużej” niż tekst internetowy – czytamy go uważniej, wracamy do niego, a niekiedy potrafi nas zainspirować. Artykuły internetowe często przeglądany pobieżnie, szybko, bezrefleksyjnie, w potrzebie wyłapania tylko najważniejszych tez. I szybko o nich zapominany, bo nie wnoszą one nic konstruktywnego do naszego życia. Dychotomia ta wynika to może z tego, że z pismem oswajaliśmy się jako ludzkość zdecydowanie dłużej. Co więcej, nawet jeśli zdecydowana większość ludzi do końca XIX w. nie umiała czytać i pisać, to istniał ogromny szacunek do słowa drukowanego. Napisane i wydrukowane – tzn. przemyślane, zaakceptowane przez kogoś z zewnątrz, takie, za które autor bierze odpowiedzialność. Fascynacja informacją internetową od razy „szła” z przekazem nie tylko o jej zaletach, ale i potencjalnych niebezpieczeństwach jej towarzyszących. Do nich należą m.in. łatwość manipulacji treściami, fake newsy, najczęstsza anonimowość autorów i komentatorów – wśród tych drugich dominują niestety typowe trolle lub hejterzy, którzy w internecie wyładowują swoje frustracje, złość i czują się bezkarni. Oczywiście, problem jest dużo bardziej złożony i skomplikowany. Co chciałbym jednak uwypuklić? Wciąż, nawet w społeczeństwie mocno funkcjonującym w świecie wirtualnym, jest znaczna przestrzeń dla tzw. mediów tradycyjnych.
Nie bez kozery mówi się o znaczeniu czytania dzieciom i zachęcaniu ich samych do czytania. Skakanie od linka do linka po internecie, bo ciekawsze zdjęcie lub bardziej chwytliwy nagłówek, nie wyrobi w dzieciach i młodzieży nawyku skupienia myśli, wyciszenia się, czytania ze zrozumieniem i rozróżniania tego, co jest faktem a co opinią. Również i dla nas samych, jeżeli jedyny kontakt ze słowem pisanym mamy tylko w swoim smartfonie, bezmyślne klikanie bywa niebezpieczne. Nagle okazuje się, że nie potrafimy się skupić na dłuższym przekazanie, mamy problemy z analizą treści i zamiast rozumu używamy przede wszystkim emocji. Czy kolejne wybory polityczne w Polsce nie pokazują, że proces ten się tylko pogłębia? Z kampanii prezydenckiej płynie smutny wniosek, że populizm i szerzenie półprawd, haseł chwytliwych, ale bez oparcia na wyliczeniach ekonomicznych i fachowych badaniach dominowały w przekazanie niemal wszystkich kandydatów. Politycy są bowiem trochę jak internet – liczy się głównie tu i teraz, a co będzie w przyszłości, niech się już martwią ci, którzy po nas przyjdą. Tego typu podejście, które świetnie charakteryzuje ulubione powiedzenie Ludwika XV „po nas choćby Potop”, to niestety coraz częściej nie tylko domena polityków.
Po co Przemyśl? Bardzo osobiste spojrzenie
Nigdy nie twierdziłem, że logika jest najmocniejszą stroną mojej osobowości. Lubię poczucie przynależności i wspólnoty. Z pragmatycznego punktu widzenia z Przemyślem powinny mnie już tylko łączyć więzi rodzinne. Całe moje życie zawodowe jest gdzie indziej. Większość przyjaciół i znajomych fizycznie i mentalnie z Podkarpaciem nie ma nic wspólnego. Zatem z przyczyn oczywistych nie mogę nad Sanem przebywać tak często, jakbym może chciał – pomimo ogromnej sympatii i emocji, które mi towarzyszą przy każdej wizycie. Pewien dystans pozwala mi jednak dostrzec w Przemyślu to, co może umyka tym, którzy tu żyją na co dzień. I może dlatego uważam, że warto inwestować swój czas, talent, energię i pieniądze w inicjatywy i tematy przemyskie. Przemawiają do mnie nie tylko uroda miasta (choć ostatnimi laty dbałość o estetykę nie jest najmocniejszą stroną włodarzy), jego położenie, historia itd. Dla mnie to pewna, swoista mentalność ludzi. I nie mam tu na myśli wiecznych niezadowolonych, którzy marnują swoje talenty i możliwości na jałowych sporach i wyładowywaniu frustracji lub też leni i wygodnickich, mających odwieczne wytłumaczenie swego zblazowania – bo przecież się nie da… Poza przytłaczającą większością maruderów, są tu też fantastyczni ludzie twórczy, pełni pasji, oddania, chęci i zapału, którzy zaakceptowali swoje życie w Przemyślu, bo je takim wybrali i korzystają z niego, ile tylko mogą. To oni poświęcają swój czas, energię i często prywatne pieniądze, by wydobyć z tego miasta to, co najlepsze. Mam szczęście i przywilej ich znać. Dla nich warto przyjeżdżać, angażować się i poświęcać swój czas, a przy okazji samemu „doładowywać” baterie. Dla mnie takim środowiskiem ludzi są ci, którzy tworzą „Nasz Przemyśl”.
Co z tym „Naszym Przemyślem”?
Najłatwiej jest coś zlikwidować. Dyskusje o nierentowności „Naszego Przemyśla” co jakiś czas pojawiają się z mniejszą lub większą częstotliwością, a w okresie kryzysu ekonomicznego, w związku z koronawirusem znowu zaczęły krążyć w eterze. Oczywiście, przy szukaniu oszczędności można zlikwidować wszystko, co w teorii nie da się zmierzyć i zważyć. Nie raz przerabialiśmy już takie podejście w historii. Może zatem zlikwidujemy wszelkie objawy kultury, sztuki, części nauki, sportu i edukacji, bo przecież do nich też trzeba dopłacać? …
CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”
Piekło raz jeszcze
Wszystko, co w moim życiu najważniejsze, zdarzyło się w Przemyślu – ta fraza często pojawiała się w wypowiedziach Tadeusza Piekły, kiedy przyjeżdżał ze stolicy do przemyskiego grodu. Urodził się w 1936 roku w Niechobrzu niedaleko Rzeszowa. Debiutował na łamach „Nowin Rzeszowskich” w 1957 roku. Kilka lat po prasowym debiucie zamieszkał w Przemyślu, gdzie – jak sam wielokrotnie podkreślał – spędził swoje najlepsze męskie lata, zanim w połowie lat 70-tych osiadł ostatecznie w Warszawie. Tak zwany „przemyski” okres twórczości Piekły – co odnotowali liczni krytycy i recenzenci – okazał się najistotniejszy i najbardziej owocny dla jego pisarstwa. Był jednym z członków-założycieli Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy „Gwoźnica” w Rzeszowie. Dał się poznać jako współtwórca jednej z pierwszych pokoleniowych grup literackich w południowo wschodniej Polsce – Przemyskiej Grupy Literackiej „Zniesienie”, bardzo aktywnej w latach 1969 – 1977. Posiada w swoim dorobku następujące książki poetyckie: „Próba elipsy”, Lublin 1965; „Ogień”, Lublin 1974; „Żywa ziemia”, Rzeszów 1982; „Rekwizyty”, Rzeszów 1989; „Bezszelestny łoskot zapadni”, Warszawa 1995; a także bibliofilska edycję – „Trzy wiersze”, Przemyśl 2002. Pomimo, iż życiowe losy sprawiły, że ostatecznie zamieszkał w Warszawie, to jednak cała jego twórczość poetycka zdeterminowana jest przez „topografię rodzinnych miejsc”. Był subtelnym obserwatorem piękna, posługującym się najczęściej tradycyjną formą wiersza, bardzo cenioną przez rzesze czytelników. „Zaczynał pod znakiem awangardowo-różewiczowskim, z czasem sklasyczniał do czego miał zresztą od początku zacięcie. Zaczął więc pisać klasycyzującym wierszem rymowanym, ujawniającym pokrewieństwa ze Staffem czy Iwaszkiewiczem, czasem tylko błyskającym czechowiczowską jakby metaforą i śpiewnością.” – tak pisał o Piekle znany krytyk i historyk literatury Piotr Kuncewicz. Będąc przez długie lata społecznym redaktorem działu literackiego w ”Życiu Przemyskim” i później w „Pograniczu” miał poczucie misji. Nawet po wyjeździe do Warszawy kontynuował ową misję …
PRZEMYŚL, ULICA SŁOWACKIEGO
ulico wzniesiona w słońce ulico na dno wieczoru
ile mnie trudu kosztuje nim wydobędę cię z siebie
tak uwikłaną w spojeniach białokamiennych kolorów
może cię strumień Tatarów wyżłobił co tędy przebiegł
pochyło wzniosła kamienna rozkołysana rytmicznie
w zaułkach niespodziewanych rozfalowane zielenie
przez ciebie wiodą odjazdy w najczystsze niebo liryczne
w nieistniejącą prawdziwą szczęśliwość prosto pod ziemię
hałas wspinając się w górę przygasa już prawie umarł
upał stygnący rozściela watę spokoju widomą
i już kobiety przekwitłe tkwią w bramach tych wczesnych trumnach
rzędami kariatyd w zmierzchu
dźwigają na barkach domy
ulico w kolcach łodygo
Nehrybka twą włoską różą
jasnym płomieniem pamięci tę noc sierpniową rozżarza
tu gwiazdy opadające najciszej dzwonią o wzgórza
wiatr przeszukuje listowie ciemnej gęstwiny cmentarza
***
ODWIEDZAM CZASEM GÓRNIKA
LISA ROMANA
Tu, w kopnych zaspach, w świszczącej śnieżycy
odtwarzam dawny, zapomniany trop.
Ruchoma łuna u stup Lipowicy
pogłębia cienie okien, sadów, szop.
Idę ze słowem i pragnieniem słowa
przez zaśnieżony, nierealny zmierzch.
Nów w płonnych chmurach, pod stopą ponowa,
dokoła świerki, płoty, strzechy wierzb.
Na zboczu czeka, jaskółczo zawisła
buda. W niej wiecznie zapalony piec.
Tu kot ogromny błądzi w rękopisach,
by znów przy ogniu, w sytym cieple, lec.
Ukrop herbaty i światło lektury
słów i milczenia obejmują ster.
I znowu – lekko przenosimy góry,
skubiąc dla kota twardy, żółty ser.
Śród białej nocy, co wokół zalega,
w mroźnej doliny odwrócony dzwon
wracamy. Przemyśl, za kurtyną śniegu
płonie, nakryty gęstą sadzą wron.
redakcja odcinka Maria GIBAŁA
Wiersze Tadeusz Piekło
CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”
Braterstwo Karpat
Cisna 18 lipca 2020
Minęło już dwadzieścia lat odkąd realizuję ideę „Kultura na płotach”, docierając z kulturą i sztuką do miejsc oddalonych od cywilizacji, tam gdzie kultura i sztuka nie dociera lub dociera bardzo rzadko. Zazwyczaj są to małe wioski, osady, miasteczka w Mołdawii i Naddniestrzu, Ukrainie, Bukowinie Rumuńskiej, Gruzji. Istotę tej idei nie stanowią wygodne fotele, sprzęt wysokiej jakości, olbrzymi nakład finansowy czy wysoka medialność. Istotę tej idei stanowi człowiek, oddalony od postępującej cywilizacji, kultury, osamotniony w swej prostej, ale czystej egzystencji.
Sama idea zrodziła się z naturalnej potrzeby rozwoju świadomości, osobowości, kształtowania się hierarchii wartości i humanizmu, pamiętając o tych, którzy nie mogą w pełni uczestniczyć w bogactwie życia na płaszczyźnie aksjologicznej i estetycznej. Wartości, które odkrywa się podczas wspólnego kreowania rzeczywistości na płaszczyźnie sztuki, pozwalają bardziej poznawać życie innych ludzi, ich światy, kulturę, co znacznie niweluje wszelkie granice społeczne, religijne, kulturowe, budując nowy, silniejszy charakter danego społeczeństwa. Jest to inspiracja ku podejmowaniu idealistycznych postaw w życiu codziennym, gdyż wartość takiej postawy nie tylko jest coraz mniej ceniona, ale i degradowana przez zimny, materialistyczny, pragmatyzm życiowy. Przykładem takim jest wieś Pietrowałówka w Mołdawii oddalona od cywilizacji, która stała się pierwszy raz w historii miejscem realizacji części niekonwencjonalnego festiwalu transgranicznego Spotkania ze Sztuką z udziałem osób niepełnosprawnych pt.: „Kultura na płotach”, którego byłem autorem. Wernisaże malarstwa, fotografii, rzeźby na wiejskich płotach oraz teatr i koncerty poezji na wiejskich podwórkach.
Jednak dziś zawędrowaliśmy w Bieszczady do Cisnej w czasie pandemii, ograniczenia przekazu kultury w miejscach publicznych…
tekst Marek PANTUŁA
zdjęcia Marek Pantuła
CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”
Na Górze Świętego Michała
9 sierpnia o godzinie 14-tej odbędzie się w miejscowości Blizne k/Brzozowa uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej ku czci księdza dra Stanisława Zarycha, wielkiego Syna tej Ziemi.
Wydarzenie to jest zwieńczeniem inicjatywy lokalnej grupy Anonimowych Alkoholików oraz miejscowej parafii, a jego adresatem wspólnoty trzeźwościowe całego Podkarpacia – w tym Przemyśla, gdzie rozpoczęło i dokonało się niezwykłe kapłaństwo. W zbiorowej pamięci wielu pokoleń działalność księdza jest synonimem osobistej wolności odzyskanej po dramacie własnego
uzależnienia. Ksiądz Stanisław Zarych urodził się 18 listopada 1922 roku w Bliznem. Po ukończeniu
szkoły podstawowej i gimnazjum w Brzozowie został uczniem Liceum Klasycznego im. K. Morawskiego w Przemyślu. Wybuch wojny spowodował, że maturę uzyskał, uczestnicząc w tajnych
kompletach prowadzonych przez Jezuitów w Starej Wsi. 20 lutego rozpoczął studia w Instytucie Teologicznym Diecezji Przemyskiej Obrządku Łacińskiego, bo taka wówczas obowiązywała oficjalna nazwa przemyskiego Seminarium. Już w trakcie nauki został wybrany prezesem koła abstynentów. Święcenia kapłańskie z rąk ordynariusza diecezji ks. biskupa Franciszka Bardy przyjął w Katedrze przemyskiej 19 czerwca 1949 roku. Kilka miesięcy później został studentem na Wydziałe Teologii Dogmatycznej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie obronił doktorat…
tekst Krzysztof FIL
CZYTAJ WIĘCEJ W WYDANIU DRUKOWANYM MIESIĘCZNIKA ” NASZ PRZEMYŚL”